• Śledź mnie na
  • Śledź mnie na
  • Śledź mnie na
  • Śledź mnie na
Bieg 7 Szczytów – Bieg marzycieli
23 lipca 2023

Bieg 7 Szczytów – Bieg marzycieli

rok 2017
20 dzień lipca
czwartek, godzina 18
Lądek-Zdrój

Wystartowali. Nie mogłem wtedy zrozumieć jak można podjąć się wyzwania przebiegnięcia 240 km. Patrzyłem na startujących jakby byli nadludźmi, z podziwem, który mieszał się jednak z brakiem zrozumienia. 7 Szczytów. 240 km. 52 godziny. Pojawiła się pozytywna zazdrość. Marzenie.

Za dobę, to ja miałem stanąć na starcie w Kudowie Zdroju jako bohater własnego eksperymentu – 110 km w ramach K-B-L. Pierwsza setka. Strach. Euforia. W sobotni poranek, zbliżając się do Lądka mijałem zawodników 240 km. Nie byli żywą reklamą tego dystansu… Byli potwornie zmęczeni. Wiedziałem, że jeżeli się zdecyduję to nie mogę tego pokonać na limit. Muszę szybciej.

rok 2020
17 dzień lipca
piątek, przedpołudnie
Kudowa-Zdrój

Dojrzewam psychicznie i fizycznie. Bieg 7 Szczytów tego wymaga. Od początku biegania bałem się DNF na jakichkolwiek zawodach. Nie dlatego, że to oznaka porażki. Tylko dlatego, że to ja źle się przygotowałem lub porwałem się na zbyt wiele. Bałem się też zmęczenia, którym nie będę potrafił zarządzić. Rozwijam się.

Jako 11 open melduję się na mecie w Kudowie Zdroju po 130 km Super Trail.

Znam już całą trasę 240 km wyzwania…

rok 2021
17 dzień lipca
sobota, przedpołudnie
Lądek-Zdrój

Spełniam trzyletnie marzenie. Wbiegając na metę nie radzę sobie z emocjami i zmęczeniem. Dwie noce bez snu. Cały dzień pomiędzy nimi. Sobotni poranek. Emocje wibrują we mnie kilka tygodni. Jednak fizycznie po tygodniu czuje się w miarę dobrze.

Nigdy tu nie wrócę. Za dużo tego. Za dużo kilometrów. Za dużo zmiennych. Za duże ryzyko DNF. Nie chcę ryzykować.

rok 2023
13 dzień lipca
czwartek, g. 18
Lądek-Zdrój

Odrobiłem lekcje z 2021 roku: „w ultra nigdy nie zobowiązuj się, że czegoś nie zrobisz”. Nie znasz przyszłości, zatem nie ma co ulegać niepotrzebnie emocjom, a później tłumaczyć się choćby przed samym sobą, że zmieniasz zdanie…

Zaczynam Bieg 7 Szczytów. Pierwsze kroki, minuty, wzniesienie. Podejście pod Trojak jest fajne – można spokojnie się rozgrzać, rozpocząć wewnętrzny dialog ze sobą, żeby mieć dobre towarzystwo na kolejne kilkadziesiąt godzin. Nie zadaję sobie pytań, czemu wszyscy tak szybko biegną? Czy znowu jestem słabo przygotowany. Znam statystyki tego biegu. One właśnie się tworzą na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach. Wiem jednak jak ciężki mam okres w pracy zawodowej. Wiem ile dziesiątek godzin snu zabrakło. Ile kilometrów wzniesień pozostało do zrobienia.

Wiem też, że ten bieg rządzi się swoimi prawami. Prawami tworzonymi przez tysiące elementów doświadczania, psychiki, woli walki, odporności na ból i niedogodności. Zatem biegnę spokojnie, każdy krok stawiam z rozsądkiem. Piję i jem, kiedy inni nie jedzą i nie piją. Biegnę wtedy kiedy ja mogę. Nie wtedy kiedy inni biegną. To mój bieg. Nie innych.

Pojawiają się biegowe rozmowy z nowo poznanymi osobami. Bardzo to lubię. Takie wspólne kilometry zamieniają się na lata niezobowiązujących znajomości. Pierwszy upadek w wysokie trawy lotem koszącym. Na szczęście ostatni. 

Myślami jestem z moimi podopiecznymi, którzy startują tutaj: 7 Szczytów, K-B-L i Złoty Maraton. Jako trener często stawiam ich właściwe przygotowanie nad swoje. Mam duży poziom empatii, ale przede wszystkim wiem, ile pracy włożyli w przygotowania do spełnienia swoich marzeń. Teraz ich marzenia stały się też moimi. A ja lubię mieć dużo marzeń i je spełniać. Dziękuję moim zawodniczkom i zawodnikom za zaufanie. Bardzo dziękuję.

Śnieżnik pojawia się dosyć szybko, a ku mojemu zaskoczeniu kilometry wstępu do niego nie są wyściełane czarną błotnistą mazią zasysającą obuwie. Jest sucho, bardzo sucho. Trzecie spotkanie z tą górą jest jak spotkanie znajomych. Nic nie zaskakuje, nie przeraża. Razem z lekkością podejścia pojawia się chłodząca mżawka i wiatr, co wymusza nasze szybsze rozstanie. Biegnę na lekko. Bez plecaka, w koszulce na ramiączkach, a moja 120 gramowa kurtka od Cutline jest starannie spakowana w spodenkach i nie chcę jej wyciągać.

Biegnąc powoli razem z kolegą Pawłem, wbiegam na pierwszy punkt z własnymi rzeczami. Support o mnie dba. Paweł na początku sierpnia będzie u mnie na obozie w Tatrach, więc cieszę się, że fajnie mu się biegnie, bo jesteśmy około 40 pozycji. Jestem mało wymagający pod tym kątem – denerwuje mnie jedynie czas poświęcony na wyciąganie rzeczy z worka i sprzątanie po postoju. Teraz mam podane jedzenie, a wszystkie rzeczy ułożone idealnie. Zmieniając buty, biorę jedynie zapas żeli i oddalam się w stronę Kudowy.

Biegam ponad 11 lat doskonale rozumiejąc jakie wyzwania stoją przed biegaczem amatorem. Wystartowałem i ukończyłem 31 ultramaratonów w Polsce i na świecie. Jestem certyfikowanym trenerem biegów ultra (United Endurance Sports Coaching Academy). Współpracuję kompleksowo bazując na doświadczeniu oraz wiedzy naukowej. Zależy Ci na wejściu w świat biegów ultra? Chcesz zacząć biegać w górach? Zapraszam do kompleksowej współpracy i kontaktu. Więcej.

Mięśniowo i mentalnie jestem świeży jak powiew wiatru, który mnie chłodzi i przygotowuje na wyższą temperaturę dnia. Nie wiem nawet kiedy pojawił się piękny wschód słońca i sanatoryjna Kudowa na 130 km. To moje miejsce strategiczne. Chciałem być tutaj rześki na ile to możliwe. I byłem. To był punkt od którego chciałem odrabiać ten czas, który traciłem przez zmęczenie dwa lata wcześniej. Łukasz, kolega ze studiów, pomógł mi jak w pit-stopie F1 jak najszybciej opuścić punkt. Pojawiające się pęcherze wymagały małego opatrzenia. Zmieniam obuwie na kolejną parę. Kolejny cel – naleśniki w Pasterce.

Lubię stawiać sobie małe cele. Takie, które są łatwe do osiągnięcia w niedyskutowalny sposób, a prowadzą finalnie do tych wielkich i na pierwszy rzut oka poza zasięgiem. Bieganie długich dystansów i patrzenie na nie całościowo w trakcie, nie jest dla mnie dobre. Męczy mnie. W trakcie zawodów biegnę za to małe etapy, dzięki czemu bieg mija szybko. Czasami aż za bardzo.

Zjadłem cztery naleśniki z dżemem. Ucieszyły mnie bo co weekend w domu smażę i jemy całą rodziną. Taki rytuał. To nagroda za podgonienie tempa, wbiegłem tam na 22 miejscu. Wbiegając jednak do schroniska na Pasterce widziałem jak opuszcza je biegaczka. Mój kolejny cel dogonić ją przed Bardem (ok 200 km).

Lubię Szczeliniec, jednak na zawodach w dzień konsumuje za dużo czasu ze względu na ruch turystyczny. Ciągnący się jednak zanim las ze Skalnymi Grzybami jest chyba moją najfajniejszą częścią trasy. Formacje skalne plus struktura lasu po prostu mi odpowiada. Czuje się tam dobrze. I jestem sam ze sobą. To jest ta samotność pożądana i wyczekiwana przeze mnie.

Przed 190 km wyprzedzam Olę, która była moim celem na Pasterce. Na punkt wbiegam 11 open. Nasila się ból w stopach. Czuje, że liczba pęcherzy idzie w ultra, jak właściciel ich miejsca narodzin. Pięty, palce, między palcami. Pulsują i sprawiają wrażenie, że mam masę szkła w butach.

Na 203 km jest trzeci już przepak i myśl o zmianie butów, ale i spotkaniu z moimi dziewczynami daję mi siłę na walkę z bólem. Jest noc. Kasia, Natalka i Lilka czekają. Rzeczy i jedzenie przygotowane. Zdejmuję buty, i bez analizowania przebijam najbardziej bolesne pęcherze agrafką, którą miała córka. Nic więcej nie opatruję, nie zaklejam. To już jest za późno, a przemywanie stóp zabierze czas, którego mam coraz mniej. Wytrzymam, bo zostało jeszcze sześć, może osiem godzin biegu. To mało, bo w trasie jestem już ponad trzydzieści jeden godzin. Mam bezpieczną przewagę na chłopakami z tyłu i ponad godzinę straty do kolejnego zawodnika. Jedyny cel to utrzymać pozycję i walczyć o każdą minutę.

Każdy kolejny kilometr był trudny. Pojawił się ostry ból w udach, żeby bólowi w stopach nie było smutno. Dochodzi senność. Kilka razy budzę się, jak stoję w miejscu. Nie usypiałem nigdy na stojąco. Zawsze nowe doświadczenie, jednak o tyle dziwne, że śpiąc powinien się przewrócić, ze względu na wiotkość mięśni. Ja stałem w miejscu, opierając się na kijach.

Nie mogę sobie przypomnieć przedostatniego punktu na Przełęczy Kłodzkiej. Wiem, że na nim byłem, ale go nie pamiętam. Zapamiętałem go jednak z poprzedniego startu w Biegu 7 Szczytów. Wtedy też byłem 11 i spotkałem na nim śpiącą Patrycję Bereznowską, która przejęła ode mnie tę pozycję, a ja skończyłem jako 10 w klasyfikacji generalnej. To był jednak 2021 rok…

Ostatnie podejście po punkcie w Orłowcu. Zmęczenie nie pozwala mi rozpoznać na drodze fotografa. Coś widziałem, jednak nie byłem pewien co, kogo… “Jesteś tam, czy mi się wydaje, że jesteś?” Odpowiedział. Był. Janek Nyka. Mam pamiątkę. Dziękuję.

Zbiegam bardzo powoli. Pęcherze trawią moje stopy. Ból paraliżuje uda. Dzwoni Kasia. “Za chwilę się widzimy. Wytrzymaj jeszcze trochę, zaciśnij zęby i przyspiesz. Pozycji nie zmienisz, ale poprawisz czas…”. Moja żona zna się na ultra. Zna się też na obsłudze mojej głowy i organizmu. Wie kiedy jest źle, a kiedy trzeba mnie docisnąć. Ma dużą moc sprawczą, bo na 31 moich startów, na ponad 3700 km na zawodach w kraju i za granicą, jest ze mną telefonicznie. Pomimo, że na punktach odżywczych jako support była tylko chyba 3 czy 4 razy w całej tej historii, to naprawdę dobra jest w 'ultra’. Dziękuję Kochanie!

Docisnęła właściwie. Szczęśliwie bronię 11 miejsce, przed atakiem chłopaków z tyłu, którego nie byłem świadomy. Na metę wbiegam z moją młodszą córką Lilką. Emocje w kadrze zamyka  królowa mety polskiego ultra – Gosia Telega. Pamięta mnie z 2021 roku. Potwierdza, że lepiej wyglądam na mecie niż dwa lata temu. Dobrze, że bólu nie widać. Gdyby nie pęcherze, mógłbym biec i biec… Kocham to moje Ultra. Mój ultra świat. Moją ultra drogę…

Powyższe emocje w kadrach ujęła Królowa Mety: Małgorzata Telega 'Mała Gośka’